Agnieszka Szymecka-Wesołowska

dr nauk prawnych

Food law to moja praca i pasja. Na co dzień pomagam producentom, przetwórcom i dystrybutorom żywności odnaleźć się w otoczeniu regulacyjnym rynku spożywczego. A wszystko to, by żywność na naszych stołach była zdrowa, dobrej jakości i służyła konsumentom.
[Więcej >>>]

Skontaktuj się

Awantura o barwniki

Agnieszka Szymecka-Wesołowska13 października 20116 komentarzy

Dzieci trują się na potęgę!”, „Cukierki wywołują histerie”, „Lizaki ze szkodliwym barwnikiem w szkolnych sklepikach” – to tylko kilka z nagłówków artykułów, które od dwóch dni pokazują się w mediach. Nic dziwnego, że sprawa budzi emocje.

A o co poszło? W jednej z radomskich szkół nauczyciele zauważyli niepokojące objawy u uczniów – nadmierną pobudliwość, brak koncentracji, napady histerii. Okazało się, że przyczyną tych niecodziennych zachowań były produkowane w Chinach słodycze ze szkolnego sklepiku, które zawierały kilka specyficznych składników, tj. barwniki E129 (czerwień Allura), E102 (tratrazynę) i E110 (żółcień pomarańczową S). I rozpętała się burza. Interwencja sanepidu, apele do właścicieli szkolnych sklepików o wycofanie podobnych produktów, nagonka na „chińską żywność” i powracające pytanie zwłaszcza zaniepokojonych rodziców: Dlaczego takie szkodliwe substancje są dopuszczone do stosowania w żywności? Dlaczego Unia nakazuje opatrzyć produkty zawierające dany barwnik  informacją „może mieć szkodliwy wpływ na aktywność i skupienie uwagi u dzieci” a nie zakaże po prostu ich wprowadzania do obrotu?

Otóż Unia nie zakaże z tego samego powodu, dla którego nie zakazuje używania soli (którą nie od dziś  podejrzewa się przecież o podwyższanie ciśnienia krwi i zwiększanie ryzyka zawału) czy cukru (kiedy powszechnie wiadomo, że może powodować nadwagę prowadząc  do cukrzycy i otyłości nie mówiąc już o próchnicy). I choć – jak możne ktoś powiedzieć – sól i cukier to nie to samo co barwniki, to w obu przypadkach wszystko rozbija się o ilość i częstotliwość spożycia.

Jakikolwiek produkt, choćby to były marchewki czy kurze jaja z najbardziej ekologicznych hodowli, to i tak spożyte w nadmiarze, jakoś się na nas niekorzystnie odbiją (a to skóra nam się zrobi pomarańczowa a to podniesie się nam cholesterol).

Kluczem więc jest zrównoważona i zbilansowana dieta. Unia zezwalając na stosowanie poszczególnych substancji jako dodatków do żywności określa zazwyczaj – na podstawie wyników badań naukowych – ich dopuszczalne poziomy m.in. w opraciu o prawdopodobną dawkę dzienną ich spożycia ze wszystkich źródeł (a więc nie tylko z pojedynczego produktu). W miarę postępu naukowego poziomy te mogą być wyznaczane na nowo, żeby gwarantować bezpieczeństwo i dopiero ich przekroczenie, może wywołać niepożądane skutki.

Dlatego wiele zależy od samych konsumentów i ich racjonalnych decyzji. I może zamiast organizować doraźne nagonki sanepidu na szkolne sklepiki, straszyć chińskimi lizakami i przeklinać Unię, warto by zastanowić się nad jakąś sensowną polityką sprzedaży słodyczy dzieciom w szkołach.

 

 

W czym mogę Ci pomóc?

Na blogu jest wiele artykułów, w których dzielę się swoją wiedzą bezpłatnie.

Jeżeli potrzebujesz indywidualnej płatnej pomocy prawnej, to zapraszam Cię do kontaktu.

Przedstaw mi swój problem, a ja zaproponuję, co możemy wspólnie w tej sprawie zrobić i ile będzie kosztować moja praca.

Agnieszka Szymecka-Wesołowska

    Twoje dane osobowe będą przetwarzane przez Centrum Prawa Żywnościowego A.Szymecka-Wesołowska D.Szostek sp. j. w celu obsługi przesłanego zapytania. Szczegóły: polityka prywatności.

    { 6 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }

    Agnieszka Swaczyna 17 października, 2011 o 14:56

    Jeszcze na studiach mnie uczono, że „wszystko jest trucizną, decyduje tylko dawka”. Paracelsus mądrym człowiekiem był.
    Bardzo rozsądny i wyważony post.

    Odpowiedz

    Agnieszka Szymecka 17 października, 2011 o 15:15

    Bardzo dziękuję za komentarz. Przy okazji odwiedziłam też Pani blog i polecę kilku znajomym w potrzebie. Pozdrawiam

    Odpowiedz

    Rafał 17 października, 2011 o 15:55

    To prawda! 🙂

    Pozdrawiam,
    Rafał

    Odpowiedz

    Mieszko 15 kwietnia, 2013 o 08:51

    „Wszystko jest trucizną, decyduje tylko dawka”.

    Dlaczego więc NIE MA podanych dawek maksymalnych dodatków do żywności? A jeśli sztuczny dodatek nie jest rzekomo szkodliwy, to dlaczego nie ma wprost wskazania na etykiecie?

    Odpowiedz

    Agnieszka Szymecka 15 kwietnia, 2013 o 16:19

    Witam i dziękuję za komentarz. Zgodnie z przepisami producenci nie mają w tym zakresie zupełnej swobody. Maksymalne dawki substancji dodatkowych zostały bowiem określone w załączniku do rozporządzenia 1333/2008. A nawet jeśli w odniesieniu do jakichś substancji przepisy nie określają konkretnych wartości, obowiązuje tzw. zasada quantum satis. Oznacza ona, że substancje stosowane są zgodnie z zasadami dobrej praktyki produkcyjnej, na poziomie nie wyższym niż poziom niezbędny do osiągnięcia
    zamierzonego celu i pod warunkiem że konsument nie jest wprowadzany w błąd.

    Odpowiedz

    Mieszko 17 kwietnia, 2013 o 16:33

    Dziękuję za odpowiedź.

    Czy zostały określone maksymalne dawki wszystkich substancji dodatkowych? Nie. Samo rozporządzenie stwierdza, że nie każdy dodatek nie będący pożywieniem, jest traktowany jako dodatek do żywności, stąd też rozporządzenie go nie dotyczy. O czym przeciętny konsument w Polsce nie ma pojęcia. Zresztą dlaczego miałby mieć? Idąc do sklepu spożywczego, oczekujemy normalności i uczciwości.

    Inna, ważniejsza sprawa, to sama filozofia przebijająca się z treści 1333/2008 – idea z którą wielu konsumentów by się nie zgodziło. I się nie zgadza, choć nie ma to żadnego wpływu. Czy przepisy te są tworzone z myślą o konsumencie? Można odnieść takie wrażenie, ja jednak pozwalam sobie mieć zupełnie inne zdanie na ten temat.

    Przykład pierwszy z brzegu: „stosowanie dodatków do żywności musi być bezpieczne, a ich zastosowanie musi być niezbędne ze względu technologicznego, nie może wprowadzać w błąd konsumentów i musi przynosić im korzyści”.

    Proszę mi powiedzieć jak jest możliwe, że sobie radziliśmy przez poprzednie dekady, produkując żywność bez rozwiązań „niezbędnych” technologicznie? I była to żywność o niebo smaczniejsza i pożywniejsza.

    Nasuwa się również nieco naiwne pytanie o w/w rzekomo przymusowe korzyści ze stosowania dodatków. To już zakrawa na jawną obrazę inteligencji konsumenta.

    PS
    Z pamiętnika audytora jakości: GMP to atrakcyjnie brzmiący akronim. W wielu przypadkach jego wdrożenie zaczyna się i kończy na zaprojektowaniu, zatwierdzeniu i podpisaniu procedury, czyli zadrukowanych kilku kartek papieru, słynącego z niezwykłej cierpliwości.

    Odpowiedz

    Dodaj komentarz

    Twoje dane osobowe będą przetwarzane przez Centrum Prawa Żywnościowego A.Szymecka-Wesołowska D.Szostek sp. j. w celu obsługi komentarzy. Szczegóły: polityka prywatności.

    Poprzedni wpis:

    Następny wpis: