Temat organizmów gentycznie modyfikowanych odżywa wciąż na nowo i w ciągle to nowych odsłonach. Nie zdążyły opaść jeszcze emocje po orzeczeniu Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który w lipcu 2009 r. stwierdził niezgodność polskiego zakazu obrotu nasionami GMO z dyrektywani unijnymi, a już na horyzoncie pojawia się nowa sprawa, której finał znowu może skończyć się – przynajmniej teoretycznie – na wokandzie w Luksemburgu. Mowa o skardze, jaką do Komisji Europejskiej wystosował Instytut Spraw Obywatelskich zarzucając Rzeczpospolitej nieprzestrzeganie prawa wspólnotowego a konkretnie obowiązku monitorowania i kontrolowania uwolnionych i wprowadzonych do obrotu GMO.
Instytut stawia Polsce dwa podstawowe zarzuty: brak rejestru komercyjnych upraw GMO (a więc innych niż w celach eksperymentalnych) oraz brak zasad regulujących kwestie tzw. współistnienia upraw GMO z uprawami konwencjonalnymi i ekologicznymi.
Pierwszy z zarzutów się zasadniczo broni. Rzeczywiście Dyrektywa 2001/18/WE expressis verbis nakłada na Państwa członkowskie obowiązek prowadzenia rejestrów, w których odnotowywane powinny być miejsca upraw GMO. Takiego rejestru obecnie w Polsce nie ma. Minister Środowiska prowadzi wprawdzie rejestr GMO wprowadzanych do obrotu i upraw eksperymentalnych, ale i tam – wbrew przepisom dyrektywy – informacji o miejscu upraw brak.
Sprawa jest jednak o tyle niepewna, że obecnie trwają prace legislacyjne nad zmianą omawianej tu dyrektywy, w której proponuje się wprowadzenie możliwości całkowitego zakazania bądź ograniczania przez państwa członkowskie upraw roślin genetycznie modyfikowanych (pisałam o tym we wrześniu). Jeśli zatem nowelizacja dyrektywy wejdzie w życie a Polska taki zakaz wprowadzi (a wskazuje na to choćby najnowsza wersja projektu ustawy Prawo o organizmach genetycznie modyfikowanych), to obowiązek prowadzenia rejestru mógłby zostać uznany za bezzasadny.
Pozostałe zarzuty wysuwane przez Instytut pod adresem Polski dotyczą reguł współistnienia upraw GMO, upraw konwencjonalnych i ekologicznych. Instytut podkreśla, że brak jest przepisów, które określałyby kwestie tworzenia stref buforowych między uprawami, obowiązku zawiadamiania sąsiadujących gospodarstw o prowadzonych uprawach GMO, oddzielania ziarna GMO od pozostałych itp. Czy można jednak w tym przypadku mówić o niezgodności z prawem europejskim?
Artykuł 26a Dyrektywy 2001/18/WE, który te kwestie reguluje, jasno stanowi, że państwa członkowskie mogą podjąć środki mające na celu zapobieganie występowaniu GMO w innych produktach. Mogą, ale nie muszą. Podobnie jak nie muszą stosować się w tym zakresie do zalecenia Komisji Europejskiej w sprawie współistnienia upraw, które mocy wiążącej nie ma. Wiele państw oczywiście koegzystencję upraw skrupulatnie reguluje, wykorzystując ją także jako „furtkę” dla faktycznego ograniczania upraw GMO na swoim obszarze. To jednak, że polski ustawodawca nie idzie ich śladem, nie oznacza, że uchybia prawu europejskiemu. Zdaje się on realizować zupełnie inny scenariusz. Scenariusz w którym nie ma miejsca dla upraw GMO, a tym samym także dla reguł ich (współ)istnienia.
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }