W szumie medialnym co rusz pojawiają się informacje, które silą się na oświecanie konsumentów i odkrywanie prawdy o podstępnych producentach żywności. Przykładem takiej informacji jest wpis „Test parówek”, który uzkazał się w jedym z blogów na stronie wyborczej.biz. Autor bloga wziął pod lupę etykiety parówek kilku wiodących producentów i wytykał im… no właśnie, co? Zgodne z prawem działanie.
Pierwszy zarzut dotyczył składu „parówek z cielęciną”, które – zgodnie z deklaracją producenta – zawierają 77% mięsa, w tym 3 % mięsa cielęcego. Zarzut polegał na tym, że mięsa cielęcego jest tak mało. Ale czy nazwa produktu sugeruje, że cielęciny jest 100% albo w jakikolwiek inny sposób wprowadza konsumenta w błąd? Mowa przecież nie o „parówkach cielęcych”, ale „parówkach z cielęciną”, a ile faktycznie tej cielęciny w rzeczonych parówkach jest, to producent skrupulatnie informuje na etykiecie. Wystarczy zerknąć. Gdzie więc jego wina?
Autor z pogardą kwituje też pozostałe 23% składu produktu: „woda i chemia”. Pomijam już fakt, że chemią jest każda, nawet najbardziej „naturalna” spożywana przez nas żywność. Tutaj jednak – jak się domyślam – chodziło akurat o tzw. „sztuczną chemię”, czyli syntetyczne dodatki do żywności. Ale swoim niefortunnym skrótem myślowym, Autor wrzucił do jednego worka i w równym stopniu zdemonizował skrobię ziemniaczaną, czy błonnik pszenny i np. glutaminian sodu.
No i właśnie. Nieszczęsny glutaminian sodu, który zawierały wszystkie testowane przez Autora parówki i na który polała się rzeka krytyki. Nie jestem technologiem żywności ani lekarzem, żeby stwierdzić jaki jest rzeczywisty wpływ tej substanacji na zdrowie. Przypuszczam, że jak wszystko inne spożyte w nadmiernej ilości, szkodzi. Wiem natomiast, że dopóki glutaminian sodu widnieje na liście dozwolonych substancji dodatkowych, to nie można producentom czynić zarzutu, że go używają. To jakby zarzucać gorzelni, że produkuje wódkę!
I ostatnia rzecz, która wymaga zdementowania. Autor ironicznie sugeruje, że wpisanie w składzie produktu symbolu E-621 zamiast pełnej nazwy „glutaminian sodu” jest jakimś podchwytliwym „marketingowym wybiegiem”. Nic bardziej błędnego. To dozwolona przez polskiego prawodawcę możliwość oznaczania składnika w produkcie. Wystarczy zajrzeć do odpowiedniego przepisu.
A zatem – jak to mówią – dura lex sed lex. I jeśli prawo żywnościowe się komuś nie podoba, pretensje należy kierować pod właściwy adres: nie do producentów, a do prawodawcy. A my konsumenci, bądźmy racjonalni i…. czytajmy etykiety.
{ 2 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
Dzięki Agnieszko za świetny artykuł!
Co do Glutaminianu Sodu to pamiętam z jakiejś lektury, że to jest naturalny składnik, stosowany już przez starożytnych Chińczyków. Jednak budzi kontrowersje. Być może całkiem uzasadnione…
Pozdrawiam!
Rafał
Witaj Rafał, ponoć długowieczni Japończycy też 🙂 Pozdrawiam